Mecz z Tottenhamem oglądało w kilku polskich miastach ponad 100 kibiców na organizowanych przez oficjalne stowarzyszenie ChelseaPoland i nie tylko spotkaniach. Cieszy niezmiernie stale rosnąca popularność The Blues w Polsce. Po rewolucji Abramowicza i przyklejeniu etykiety klubu dla sezonowców nastały już czasy stabilizacji. A jak wygląda stosunek do Chelsea w Irlandii?
Pierwszy raz Zieloną Wyspę odwiedziłem trzy lata temu. Na ulicach Dublina czy mniejszych miejscowości rzuca się w oczy cholernie dużo koszulek sportowych. Dominują oczywiście te reprezentujące barwy zespołów grających w ich sporty narodowe jak futbol gaelicki czy hurling ale są też te piłkarskie - Manchesteru i Liverpoolu. W 2006 roku Chelsea zdobyła drugi raz z rzędu mistrzostwo i momentalnie stała się wrogiem publicznym numer jeden. Pamiętam jak dzisiaj sytuację jaka spotkała mnie w Championie w Dundrumie kiedy chciałem kupić sobie koszulkę The Blues. Niemogąc jej znaleźć podszedłem grzecznie do pana pracującego w tym sklepie, który akurat będąc na drabinie wieszał jakieś rzeczy i powiedziałem - "Przepraszam. Szukam koszulki Chelsea, mogę wiedzieć gdzie są?". Wzrok momentalnie z standardowego, przyjaznego jak u większości Irlandczyków zmienił się na chłodny i oziębły - "F*ck Chelsea". Tyle od niego usłyszałem, a koszulkę potem sam znalazłem w innym miejscu.
Rok później jechałem tutaj z nadzieją na ocieplenie relacji Chelsea-Irlandia bo w końcu tytuł zdobył Manchester. Poprawa była. Stosunek piłkarskich koszulek spotykanych na mieście bądź w pubie oscylował w granicach: 1 Chelsea - 15 Manchester/Liverpool. Pytałem się ludzi czemu tak nienawidzą The Blues - "Kupują tytuły!", "Abramowicz!". Na nic zdawały się argumenty, że przecież Manchester czy Liverpool też płacą gigantyczne sumy - w tym okresie przecież zostali kupieni Torres czy Anderson.
Przejdźmy do teraźniejszości. W sobotę chodząc po Dublinie postawiłem sobie za cel liczenie koszulek Chelsea. Wyszło mi cztery - w trzech byli chłopacy góra w wieku do 10 lat. Udałem się znowu do Championa [chyba :P] - tym razem na Henry Street - i... widok ten wcale mnie nie zaskoczył.
Następnie chciałem poszukać książek związanych z The Blues. Były aż dwie pozycje w zaledwie jednej księgarnii. Nie muszę chyba wspominać ile było na tematy związane z The Reds czy ManU.
Na koniec dzisiejszy mecz. Derby Londynu były kompletnie w cieniu finału futbolu gaelickiego rozgrywanego na Croke Park między Kerry a Cork. Aby je w ogóle obejrzeć musiałem po zakończeniu derbów Manchesteru zmienić lokal - ten w którym przebywałem widocznie nie zamierzał pokazywać Chelsea. A sam mecz oglądałem do 50 minuty [wtedy Kerry odebrało puchar] bez głosu... Razem ze mną w ekran patrzyło się w miarę regularnie może 6 osób [2 w koszulkach MU] po drugiej stronie sali. Jeden z nich wyszedł do toalety w momencie gdy padła pierwsza bramka dla Chelsea i wracając pytał kto strzelił. "Ashley fu*ken Cole".